dereniówka czyli cornata
ech, ze trzy lata nic na tym blogu nie pisałem... pora to zmienić. do rumunii przyjechałem ponad pięć lat temu. przez ten czas skończyłem studia, zacząłem jedną pracę, ożeniłem się (z rumunką oczywiście), zacząłem drugą pracę, rzuciłem drugą pracę... i stwierdziłem, że rumunia mnie męczy. pracując w domu jako tłumacz i dziennikarz mam jednak sporo czasu na refleksję nad tym, co dokładnie mnie w rumunii męczy. i co mnie cieszy.
i postanowiłem znów zacząć to opisywać.
zacznę od tego, co mnie cieszy. bo jeszcze tu jestem, jeszcze nie wyjechałem i lepiej, żebym myślał o pozytywnych stronach rumunistanu.
jedną z zalet rumunii są targowiska. a dokładniej skarby, jakie na tych targowiskach można znaleźć. znaczy owoce i warzywa. i sery. oraz fermentaty i destylaty. a także rzeczy, jakie można zrobić, łącząc te skarby ze sobą. targowiska znajdują się w każdym mieście, a w bukareszcie - w każdej dzielnicy. różnią się między sobą szerokością asortymentu, ilością straganów, oraz cenami. niestety, nie wiem, od czego zależą ceny na bukaresztańskich targowiskach. zmieniają się one z resztą z dnia na dzień, a niekiedy nawet z godziny na godzinę. targowiska są zwykle zatłoczone i głośne. każda przekupka i każdy przekupień starają się przekrzyczeć innych - najgłośniej krzyczą przekupnie cygańscy, którzy niekiedy chcą z jakiegoś powodu szybko pozbyć się towaru. targowiska mają intensywny zapach. jaki? - to zależy od pory roku i dnia. czasem słodko pachnie bazylią, czasem melonami, czasem zionie dymem z rusztu, na którym przypalają się
mici. hala z nabiałem ma ostry zaduch sera, a na skraju każdego targowiska cuchnie zgniłymi warzywami.
na rumuńskich targowiskach można znaleźć rzeczy, o jakich czytało się w książkach. na przykład owoce derenia. owoce derenia przypominają nieco wiśnie, są nieprzyjemne w smaku, ale nie służą do jedzenia. owoce derenia służą do przygotowywania dereniówki. a dereniówka to jedna z niewątpliwych zalet rumunii. ma głęboki, szkarłatny kolor, smak bogaty, słodko-kwaskowato-gorzkawy i aromat upalnego lata.
rumuńską dereniówkę, czyli
cornatę robi się tak: bierze się kilogram derenia, wsypuje do słoja i przysypuje kilkoma łyżkami cukru. słój się zatyka i odstawia na słoneczny parapet na 2-3 dni. potem znówidzie się na targowisko, do hali z nabiałem i wstrzymując oddech pyta się piewszą z brzegu przekupkę, kto tu sprzedaje
palinkę. warto się przy tym poczęstować kawałkiem sera, który podaje przekupka na ostrzu noża, przytrzymując kciukiem. potem podchodzi się do wskazanego stoiska, na którym ktoś pokątnie sprzedaje nielegalnie wytworzony destylat z owoców. warto spróbować przy tym płynu, sprawdzając, czy ma wystarczającą moc i, jednocześnie dezynfekując przewód pokarmowy po skosztowanym kawałku sera. pokątny sprzedawca owocowego bimbru zwykle podaje odrobinkę w zakrętce od plastykowej butelki, w której sprzedaje alkohol. kupuje się litr mocnej
palinki - 50-60% - powinna mocno piec przy przełykaniu. zakupionym litrem zalewa się owoce, ponownie zamyka słój i zostawia na słońcu na cztery tygodnie do macerowania.
po upływie tego czasu zlewa się alkohol do butelek, filtrując go przy okazji przez bibułkę. można delektować się natychmiast, ale lepiej będzie smakować, jak sobie postoi. im dłużej, tym lepiej. ale zwykle nie ma zbytniej szansy na długie dojrzewanie... ceny? kilogram derenia - 4 leje, litr
palinki - 20 lei, smak słonecznego lata, kosztowany zimą - bezcenny.
Etykiety: alkohole, kulinaria, napoje, przepisy, zalety rumunii