pisanie o rumunistanie
sobota, września 10, 2005
  table
table, czyli lokalna wersja backgammona to po gimnastyce sportowej (i czekaniu) jeden z ze sportow narodowych w rumunistanie. ba, backgammon to gra, a table to sposob zycia, to stan ducha, to chroniczny stan chorobowy! gdy wybierzecie sie do rumunistanu, odwiedzicie jakies miasto, wybierzcie sie koniecznie na spacer do jednej z robotniczych dzielnic. tam, w popoludniowym sloncu, w parku lub na skwerze, miedzy ponurymi blokami, zobaczycie opetanych przez table. wiekszosc lawek jest zajeta przez starszych panow w obowiazkowych kaszkietach na glowach. dwu siedzacych pochyla sie nad odwrocona szchownica a wianuszek kibicow z rekoma na biodrach w milczeniu kontempluje zmagania. rytmiczny stuk rzucanych kostek i przesuwanych pionkow brzi jak perkusja w kakofoniii osiedlowych piskow dzieci i pokrzykiwan mamusiek. to bicie serca rumunskiego miasta. bardzo szybkie bicie, bo gra sie blyskawicznie, bez zastanowienia, bez liczenia pol, bo kazdy idiota wie, z ktorego slupka na ktory slupek przesuwa sie piona, przy jakiejkolwiek kombinacji cyfr na kostkach. rzuca sie koscmi i przesuwa, a gdy sie przesuwa, przeciwnik juz rzuca. nie oszukuje sie, bo kibice czuwaja, nie myli sie, bo gra sie w to cale zycie.
graja wylacznie mezczyzni, dla kobiet sa plotki i pilnowanie dzieci.

moja francuska wspollokatorka nauczyla sie regul podczas wedrowki po siedmiogrodzie. natychmiast po powrocie do jass kupila szchownice z tablica do backgammona na odwrocie i w mieszkaniu nastalo szalenstwo. ktokolwieka nas odwiedzi, nie dostaje juz poczestunku, tylko wciska sie mu do garsci dwie kostki i przemoca sadza przy szachownicy. a popoludniami wynosimy szachownice na plac zabaw i w sloncu wrzesnia uprawiamy hazard. plac zabaw jest wlasciwie placem gry, bo gracze prawie wyrugowali dzieci. to prrzeciez niebezpieczne. kopnie taki dzieciak pilke w kierunku szachownicy, kibice nie obronia i gre trafi szlag. na placu zabaw sa tylko dzieci male, pilnowane przez rozplotkowane mamy i dzieci spokojne, siedzace bez ruchu na pancernych drabinkach, metalowych hustawkach i betonowej zjezdzalni. no to wynosimy te szachownice, siadamy przy betonowym stoliku i usilujemy grac. daleko nam do rytmu i kunsztu starych wyjadaczy. nie mamy kibicow. towarzysza anm tylko zdziwione spojrzenia spod kaszkietu, bo sophie jest jedyna grajaca publicznie kobieta. moja narzeczona daniela niechetnie gra na podworku. wczesniej - owszem, zagrala. ale od pewnego czasu gra tylko w mieszkaniu. wstydzi sie.

raz, gdy usadowialismy sie przy zacienionym, betonowym stoliku, otwieralismy piwo i ustawialismy pionki, zagadnela nas jedna z plotkujacych na lawce obok mamusiek. czy moze zagrac. byla mloda, palila papierosa, a tepawa twarz miala bardzo brzydko umalowana. owszem, moze, tyko jak skonczymy pierwsza partyjke. zagra ze zwyciezca. wygrala daniela. mamuska z brzydkim makijazem zgasila papierosa, zasiadla przy planszy i... okazalo sie, ze gramy wedlug regul nie miejscowych. francuzica przywiozla reguly z braszowa, a w jassach gra sie inaczej. w jassach gra sie w table tak, jak w table grac sie powinno. roznica dotyczyla poczatkowego ustawienia pionow i bardziej restrykcyjnych regul ruchu tym samym pionem. mamuska reguly wytlumaczyla i gra sie zaczela. mowie wam: ta baba grala jak diabel! pozostale mamuski powstaly z lawek i podeszly do stolika. powstal wianuszek kibicow, tyle ze wianuszek byl babski. i nie kontemplowal w milczeniu gry, tylko glosno komentowal i zniszczonymi od prania recznego palcami pokazywal kompletnie zagubionej danieli, gdzie ma postawic piony. mimo takiej intensywnej pomocy, przegrala z kretesem. do gry zasiadlem ja. i tez przegralem z kretesem, co prawda nie az takim jak daniela, ale tez bylo glupio. po mnie do planszy zasiadla najgrubsza z mamusiek i w taki sposob zostalismy wyrugowani. stalismy glupio nad wlasna szachownica i odpowiadalismy na tuziny mniej lub bardziej osobistych pytan. a skad jestes? a gdzie mieszkasz? na ktorym pietrze? a u tego... a mieszkacie razem? a ty jak czesto dojezdzasz z vaslui? a znasz ioane popescu? a mihaele mihalache? a..? gdy baby skonczyly gre rozpierzchly sie natychmiast. wrocily na swoje lawki i pewnie po cichu nas obgadywaly.
a my odwrocilismy szachownice i zagralismy w skoczki. ale jakos glupio bylo. poszlismy do domu i tam kontynuowali gre. do placu zabaw nie pasujemy. ja nie mam kaszkietu, a kobietom grac nie przystoi.
 
po pięciu latach w rumunistanie, po czterech latach od porzucenia pisaniny powracam do komentowania rumuńskiej rzeczywistości.

wygląda na to, że rzeczywistość się zmieniła. i sposób patrzenia także.

autor uprzedza lojalnie, że jego obserwacje są stronnicze, opinie - subiektywne, a teksty w zamierzeniu ironiczne, a nawet złośliwe.

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Bukareszt, Romania
Archiwa
sierpnia 2004 / września 2004 / października 2004 / listopada 2004 / grudnia 2004 / stycznia 2005 / lipca 2005 / września 2005 / sierpnia 2009 /


Powered by Blogger
Web Counters

Subskrybuj
Posty [Atom]