w zyciu nie chcialbym zapomniec
wzroku bosej wariatki w chustce i brunatnym prochowcu tulaca i kolyszaca kundla na srodku chodnika przy bulwarze karola i.
szeptu opatulonego w piec szalikow chlopczyka z damska torebka na szyi, patrzacego na mnie wielkimi, wystraszonymi, ciemnymi oczyma
-ce vrei? - pytam - czego chcesz?
-bani... - pieniedzy...
skowytu psa potraconego przez samochod w noc sylwestrowa, ktory otumaniony kreci sie jak bak na srodku jezdni, a samochody i przechodnie przystaja...
natretnego chlopaka usilujacego sprzedac mi peczek zielska - zaleznie od pory roku - bazylii, wrzosow, czy przebisniegow, potrafiacego z cierpliwoscia swietego nie reagowac na moje "spadaj", bo jest szansa, ze jednak kupie.
psa, ktoremu zatrzaskujaca sie zwrotnica uciela lape, a teraz skacze tak na trzech i dalej szuka czegos przy torach.
pulchnej blad dziwki ubranej na rozowo, ktora klient, czy alfons przyprowadzil do baru, w ktorym siedzalem ze znajomymi, a zwlaszcza jej obrazonej miny, gdy rozrechotalismy na widok jej jednoczesnego podrzucania cyckami i krecenia tylkiem, gdy szla w tych swoich niebosieznych rozowych szpilkach.
dwu szczeniakow meznie oszczekujacych sie przy najpelniejszym koszu na smieci na peronie 2 a jasskiego dworca, gdy w podlizu przebiegaja inne psy.
chlopaka z niesamowitym glosem, ktry fantastycznie spiewal koledy w pociagu. tak dobrze, ze dostal ode mnie pare groszy. a potem zostal pobity przez swojego starszego brata, wyrostka w niebieskim dresie i z piecioma sygnetami na brudnych rekach.
trzech dziewczynek chodzacych same po koledzie, z ktorych najstarsza nie miala chyba szesciu lat. i pyta sie, czy to prawdziwe pieniadze, gdy dalem im polska dwuzlotowke do zabawy.
i jeszcze mlodej cyganki ucierajacej nosa synkowi kwiecista, faldzista, bardzo jaskrawa spodnica.
i wielu, wielu innych rzeczy - zamiatanej pod nowobogacki dywan rumunskiej codziennosci.