pisanie o rumunistanie
piątek, stycznia 07, 2005
  jak wyjechac z kiszyniowa
po ponad jednomiesiecznym trzymaniu was w napieciu zdradze w koncu, co takiego zjadlem na kolacje w kiszyniowie. nie byla to ani mamalyga z bryndza, ani ciorba de burta, ani tez wolowina z rusztu. jedyna restauracja, jaka udalo mi sie znalezc w centrum stolicy republiki moldowy byla pizzeria w stylu amerykanskim, podano mi tam lasagne z miesem wolowym, odgrzewana w mikrofali. to z reszta nie bylo takie pewne, bo mlody kelner, przed przyjeciem mojego zamówienia jeszcze sie upewnil, krzyczac przez cala sale w kierunku kuchni: „grisza, bif jest’ !?!”. a potem zaproponowal jakies pyszne piwo, z lekkim miodowym posmakiem, którego nazwy niestety nie zapamietalem. klientela mówila raczej po rosyjsku, ubrana byla straszliwie szykownie, ze az troche glupio mi bylo siedziec tam w powycieranych spodniach wojskowych i wyswiechtanym goreteksie. ci, którzy akurat nie rozmawiali po rosyjsku, bawili sie blyszczacymi i mrugajacymi telefonami komórkowymi (na wszelki wypadek nie wyciagalem swojego badziewka), albo stali na zewnatrz i palili papierosy parliament (szczyt mody, kosztuja jedno euro, czyli duzo wiecej niz marlboro i maja filter z tekturki - smierdza tak samo). oczywiscie mimo minus dziesieciu stopni na zewnatrz kurtki wszyscy mieli szeroko rozpiete, by wyeksponowac biel welnianych sweterków i zlota bizuterie.
pózniej powlóczylem sie po wyludnionym centrum. popatrzylem sobie na posowiecki monumentalizm powojenny i rumunski prowincjonalizm przedwojenny. i tak sobie przypomnialem rozmowe ze studiujacym ze mna kiszynowianinem:
- a jassy podobaja ci sie? – zapytalem idac z nim na bezskuteczne poszukiwanie jakiegos klubu otwartego we wtorek
- ladne miasto – odpowiedzial, ale raczej bez przekonania – duzo zieleni, architektura ladna...
- a kiszyniów ladniejszy?
- konieszno, eto stolica! tam zywiotsja, a nie kak zdies’...

niezla stolica. przygladnalem sie jej troche dokladniej jeszcze nastepnego dnia rano. wymeldowalem sie z hotelu, w którym jako hotel sluza tylko dwa pietra, pozostale dwa sa wynajete dentystom, ginekologom, biurom podrózy, oraz adwokatom i innej holocie. przebrnalem przez wszechogarniajace targowisko, gdzie sprzedaje sie wszystko i dotarlem do jakiejs zaciemnionej i wyziebionej kawiarni. podszedlem do szykwasu. poczekalem dobre kilka minut, bo pani zza lady zajeta byla rozmowa ze znajoma. przerwalem im znaczacym chrzaknieciem, czym chyba pania zza lady obrazilem, bo kazala mi usiasc i czekac. zamówilem kawe, ale chyba nie uslyszala, bo musialem zamówienie powtórzyc. poprosilem jeszcze o kapusniaka (o, i jeszcze to tutaj poprosze), czym spowodowalem, ze kelnerka stala sie chyba moim najzacieklejszym wrogiem, bo to „to tutaj” ma swoja dumna nazwe, której osmielilem sie nie wymienic. na pewno naplula mi za to do kawy.

pokrzepiony wywarem z cykorii i zboza o smaku omalze kawianym zarzucilem plecak i poczlapalem po niegdysiejszych przedmiesciach stolicy basarabii. wygladaja jak na starych fotografiach: chylace sie chalupki, sklepiki oferujace szwarc, mydlo i powidlo, bloto wszedzie, wilgoc wszedzie, na budynku warsztatów jakiejs zawodówki tablica po rusku i jezykiem rumunskim pisanym cyrylica przypominajaca, ze w tym budynku byla szkola, do której uczeszczal jakis mlody komsomolec o rumunskim nazwisku. tylko wielka synagoga nie wyglada juz jak synagoga, bo zostala z niej romantyczna ruina.
- prosze mi powiedziec, co to za budynek byl? – zapytalem jakiegos chlopka-roztropka w futrzanej czapie, cmiacego papierosa bez filtra na podwórku obok.
- a to laznia miejska byla. ale sie rozsypala. – odpowiedzial patrzac w dal i pokiwal glowa. – wszystko sie sypie – dodal strzepujac popiól z papierosa.
nie wdajac sie w dalsze dyskusje poszedlem dalej.

pora byla isc na dworzec autobusowy. gdy tam dotarlem, sprawdzilem jeszcze tablice odjazdów i zaczalem rozpytywac, gdzie w tym burdelu moze stac mój autobus, bo tu na kazdym stanowisku staly po trzy. a miedzy nimi stragany. okazalo sie, ze owszem, autobus z jass przyjezdza na ten dworzec, ale do jass i w innych kierunkach zagranicznych wyjezdza z dworca poludniowego. i trzeba bylo wziac maxi-taxi, bodajze 15 i jechac. atmosfera troche mi sie zagescila, bo zostal mi tylko kwadrans, ale znalazlem busik, a busik ruszyl. i poczal zmudnie przeciskac sie miedy straganami, miedzy autami zaparkowanymi w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach i miedzy ludzmi, przeciskajacymi sie miedzy tym wszystkim. ale w koncu przecisnal sie i pooooszedl! szkoda, ze panstwo tego nie widzieli! on nie jechal, on lecial, z arogancja geniusza lekcewazac znaki drogowe, przepisy i strach przed smiercia. z predkoscia wiatru przemknelismy przez miasto, zdazylem tylko w pedzie zobaczyc socklasycystyczny portal stadionu i czerwone swiatla na skrzyzowaniach...
na „juznyj wakzal” wjechal z pelna predkoscia, osadzil maszyne w miejscu, jak kawalerzysta rumaka. wysiadlem i na trzesacych sie nogach dobieglem do jedynego stojacego tam autobusu w kolorze zabloconym. okazalo sie, ze na piec sekund przed odjazdem.

razem ze mna jechalo kilkoro moldawskich studentow wiozacych w niesmiertelnych torbach sloiki z zapasami. nikt do nikogo sie nie odzywal.
tylko na rumunskiej granicy policjant zdziwil sie oczywiscie, ze mowie po rumunsku, a gdy wyjasnilem, ze tu studiuje, zadal mi glupie pytanie, czy wyrobilem sobie pozwolenie na pobyt. ja mu jeszcze glupiej odpowiedzialem, ze nie mialem na to czasu. machnal reka i oddal mi paszport z pieczatka, po ktora tu jechalem.
 
Komentarze:
zastanow sie moze, czy powinienes pisac w jezyku polskim....
 
a o co chodzi? zadaj to pytanie w jakimkolwiek jezyku, ale wyraz sie jasnies:)
 
aaa, rozumiem, chodzi o polskie znaki diakrytyczne! juz poprawilem. faktycznie, nieudana proba...
 
Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]





<< Strona główna
po pięciu latach w rumunistanie, po czterech latach od porzucenia pisaniny powracam do komentowania rumuńskiej rzeczywistości.

wygląda na to, że rzeczywistość się zmieniła. i sposób patrzenia także.

autor uprzedza lojalnie, że jego obserwacje są stronnicze, opinie - subiektywne, a teksty w zamierzeniu ironiczne, a nawet złośliwe.

Moje zdjęcie
Nazwa:
Lokalizacja: Bukareszt, Romania
Archiwa
sierpnia 2004 / września 2004 / października 2004 / listopada 2004 / grudnia 2004 / stycznia 2005 / lipca 2005 / września 2005 / sierpnia 2009 /


Powered by Blogger
Web Counters

Subskrybuj
Posty [Atom]