monastyry bukowinskie i naukowcy niemieccy
znowu odpuscilem sobie to pisanie, ale tym razem mam na to zwolnienie lekarskie. przywloklem z rodzinnych stron jakies grypsko i trzymalo mnie ono az do wczoraj. podzielilem sie tym cholerstwem z moja wspollokatorka i tak chorowalismy razem, na przemian wywlekajac sie z lozek, by zrobic herbate. gorace napoje wlewamy w siebie z reszta litrami, bo do dzis dnia kaloryfery zimne, choc na dworze mroz, jakies 8 stopni celsjusza. przynajmniej swieci slonce.
zanim jeszcze sie rozchorowalem, zostalem zaproszony przez flaviusa na wycieczke po klasztorach bukowiny. tak, tak, na wycieczce po klasztorach bukowiny juz raz bylem, ale tych klasztorow jest na bukowinie kilkadziesiat, a tych ciekawszych ponad tuzin. poza tym ta wycieczka byla dla gosci z niemiec, z sued-ost institut, naukowcow, uczestnikow konferencji historycznej, na ktora tez bylem zaproszony. no to jak moglem odmowic?
odwiezdzilismy trzy. pierwszy z nich, probota, polozony jest calkiem na uboczu i jechalismy do niego strasznie dziurawymi drogami, przez biedniutkie wioski, rozlozone posrod bezkresnych pol kukurydzianych (nb: ilez ci rumuni potrafia zjesc tej mamalygi!). kosciol w monastryrze probota pokryty byl niegdys malowidlami, jak inne koscioly tego typie, obecnie jednak mozna obejrzec jedynie slady po malowidlach, bo swego czasu ktos genialny postanowil oczyscic je woda i szczotkami.
nastepny klasztor odwiedzony przez nas to voronec. tam juz bylem z wycieczka z kursu, tym razem jednak mielismy profesjonalna przewodniczke w pokaznej postaci dobrze odzywionej zakonnicy. zakonnica pokazujac nam kazde malowidlo ufundowala nam porzadne kazanie z nauka moralna. na przyklad, ze kiedy staniemy przed majestatem sadu ostatecznego, nic nie beda warte ksiazki, ktoresmy przeczytali, czy napisali. ta zlota mysl szczegolnie ubawila tych naukowcow.
ostatni byl klasztor w moldovicy. i tu mielismy fachowe oprowadzanie i to nawet po niemiecku - siostrzyczka byla poliglotka. zaosczedzila nam kazan, za to pokazala kazdy szczegol malowidel, poslugujac sie drewnianym wskaznikiem i laserowa lampka. ze trzy razy wyjasniala sztuczki malarza, ktore zastosowal on malujac drzewo jessego. pokazujac potepionych na sadzie ostatecznym pokazywala: 'tu sa zydzi, ale to nie sa wspolczesni zydzi, tylko zydzi z tamtej epoki, co widac po ubiorach' albo: 'dalsi sa umieszczeni po stronie potepionych z powodow politycznych - to turcy, ormianie i polacy'. gdy to mowila, niemiecki historyk poklepal mnie ze wspolczuciem po ramieniu.
w drodze powrotnej zabawialem rozmowa o polityce w krajach europy srodkowej pana profesora ghermani, historyka, filozofa i politologa, czlowieka wielce zasluzonego dla nauki rumunskiej, acz nieco juz podeszlego wiekiem. troche ciezko bylo rozmawiac, bo profesor kiepsko slyszal i kiepsko pamietal, o czym mowilem kilka minut wczesniej, ale rozmawiac z czlowiekiem tak szacownym to przeciez zaszczyt. za to bawienie rozmowa podziekowala mi jedna z niemieckich naukowcow, bo ponoc tamci mieli juz go serdecznie dosc po dwu dniach obcowania z nim. podobno psul im kazda konferencje.
a obecnie w jassach odbywa sie 'sarbatoare al sf. parascheva' czyli kilkudniowe swieto ku czci sw. paraskewi, dziewicy, patronki moldawii. cerkiew metropolitalna jest oblegana przez wiernych; do doczesnych szczatkow swietej dziewicy, nietknietych rozkladem, ktore wystawiono na placu przed cerkwia, stoi kilometrowa kolejka ludu sciskajacego w garsciach jakies zielsko, ktore swieca przez dotkniecie nim relikwii. a cale centrum miasta obstawione jest na przemian stoiskami ze swietym badziewiem, czyli dewocjonaliami, i stoiskami z kurtoszem, czyli czyms w rodzaju naszego sekacza, takim wegierskim przysmakiem, nie wiedziec czemu popularnym tutaj. pelno jest tez policji i sprzedawcow grzanego wina, ktorego zapach miesza sie z czosnkowym smrodem przypalonych 'mici', czyli grilowanych klopsikow.
a nastepnym razem napisze cos o zajeciach na uczelni.