fomka w absurdistanie
zaczalem sie zastanawiac, czy by czasem wlasnie tak nie przemianowac tego bloga. bo tak sie sklada, ze mialem byc juz w domu, a nadal nie jestem nawet w polowie drogi... pisze z czerniowiec. dotarlem tu jakies trzy godziny temu.
ale od poczatku: rozkoszujac sie jesienno-letnim popoludniem wloczylem sie po suczawie. jak klasyczny pieknoduch zachwycalem sie uroda jesnego i cichego kosciola, bodajze pw. marii panny, wsluchiwalem sie w tykanie zegara i szepty modlacych sie staruszek. przed wejsciem dalem zebraczce moje drobne, jakies 2000 lei. natychmiast wbiegla do kosciola i wrzucila je do skrzynki na ofiary, po czym wypisala kartke z intencja. krotko sie pomodlila i wyszla, by dalej zebrac.
spotkalem ja jeszcze raz, gdy wychodzilem ze mszy. zebranie nie bardzo jej wychodzilo, bo przed nia stanowisko zajal jakis dziad i zgarnial cala kase. pokazala mi, ze chce pic. dalem jej butelke wody. natychmiast ja odkrecila i pila lapczywie. gdy wszyscy ludzie juz wyszli z kosciola, powoli poszla w dol miasta deptakiem, zapalajac zgniecionego papierosa.
usiadlem w parku, przy fontannie. na lawce opodal stala czarna, skorzana torebka. po chwili trzy kobiety, ktore usiadly na sasiedniej lawce zaczely sie wypytywac o wlascicielke tej torebki, czy jej nie widzialem. jedna z nich pobiegla po policjanta. zanim sie zjawil, przybiegla zdyszana wlascicielka. zalozyla ja na ramie, nawet nie sprawdzajac zawartosci. policjant, gdy w koncu sie zjawil, zabral je wszystkie ze soba, pewnie do spisania protokolu, bo tu na wszystko musi byc papier.
w najbrudniejszej knajpie swiata zjadlem kolacje: grilowana watrobke z frytkami. gdy jadlem, przysiadl sie do mnie jakis starszy pan i zaczal nawijac o korupcji, mafii i takich innych, ze demokracja to w rumunii to blablabla (doslownie) i zapytal, czy nie mam ochoty na dziewczyne. gdy dowiedzial sie, ze wyjezdzam w nocy, zaproponowal jeszcze raz. podziekowalem za towarzystwo i poszedlem na dworzec. tam zobaczylem mlodego, opalonego goscia z plecakiem i karimata. byl to oczywiscie polak, artur z krakowa, wracajacy ze zwiedzania bukowinskich klasztorow. byl to jego pierwszy wyjazd zagraniczny i to od razu w rumunska glusze. ale byl zachwycony. po chwili pojawilo sie jeszcze dwu opalonych z plecakami i od razu zrobilo sie wesolo. tylko ze wesolo byc przestalo, gdy po pol godzinie w okienku kasowym pojawil sie jakis wazny gosciu i oznajmil, ze 'autobuzul la polonia nu merge', czyli z przemytniczej przygody nici. jakies problemy na granicy. najblizszy autobus: do czerniowiec o 5 rano. za 200 000 lei. poszlismy do kantoru by (nielegalnie) nabyc papierki z pocztem prezydentow usa, bo leje juz by nam sie nie przydaly. na parkingu zlapal nas kierowca busika i zaproponowal jazde do czerniowiec za 7 dolca. natychmiast zgodzilismy sie, bo czekanie do rana w suczawie nas nie podniecalo. i pojechalismy. rozwaleni w tym busiku jak krolowie na imieninach stroilismy sobie zarty i krakalismy o pozostaniu w rumunii i wszystkich mozliwych klopotach w podrozy. i wykrakalismy. na granicy w sirecie pan w mundurze, sprawdzajacy nasze paszporty, wykrzyknal moje nazwisko i zawolal do budki. co sie okazalo? ze owszem, zgodnie z tym, jak mnie poinformowalo, turystyczny pobyt w rumunii dla obyweteli niuni to 90 dni, ale... za wyjatkiem polski! przez trzy tygodnie bylem na terytorium republiki mamalygi nielegalnie! i co? pan pojedzie do suczawy i zglosi sie rano na policje, dadza panu taki papier i pan wroci. probowalem robic z siebie glupka na rozne sposoby, ale panowie wladza byli nieublagani. a moim wysilkom wzrokiem z deka przerazonym przygladali sie chlopaki i kierowca. zdazylismy sie jeszcze pozegnac, kierowca pelen wspolczucia wreczyl mi 3 dolce z powrotem i zostalem sam, zszokowany, na bukowinskim wygwizdowie.
przez godzine probowalem lapac stopa z powrotem az w koncu kierowca bialoruskiego autobusu zgodzil sie, za 5 dolca. w ciagu pol godziny opowiedzialem mu o mojej milosci do bialorusi, o moim niesmaku do 'bat'ka' i pochwalilem sie znajomoscia ruskich matow. bylem tak dobry, ze gdy wysiadalem, nic ode mnie nie wzial.
o pierwszej w nocy dostukalem sie do domu polskiego i obudzilem ciecia. nawet o nic nie pytal. pozwolil mi spac na fotelach. rano sprzataczka zrobila mi kawe. ladnie podziekowalem i poszedlem szukac biura ds. cudzoziemcow. znalazlem je po godzinie. pan oficer wysluchal mojej historii, sfotografowal z en face i z profilu, polecil zrobic ksero odpowiednich stron paszportu i sporzadzic deklaracje. sekretarka ladnie mi ja podyktowala, ze wszystkimi biurowymi zawijasami. potem kazali mi isc na spacer na godzinke - dwie. gdy wrocilem, wreczono mi... nakaz opuszczenia kraju. tak jakbym dzien wczesniej nie chcial go opuscic. i bez zadnych konsekwencji typu zakaz wjazdu, nie. moge tam wrocic chcby i dzis.
na tym samym parkingu przed targowiskiem podszedlem do faceta smetnie patrzacego w dal i po rumunsku oznajmilem, ze szukam transportu do czerniowiec. pokazal, ze nie rozumie. zapytalem po rusku. pokazal sasiedni samochod, czarnego nissana. zapytalem ile kosztuje, a on bez slowa wzial moja dlon i dlugopisem napisal wewnatrz 300 000 lei. -dolary? -zapytalem. odpowiedz tym samym sposobem: -7. chcialem wsiasc, ale gestem kazal czekac. po chwili pojawil sie czarny brodacz o urodzie rumcajsa, sprowadzil jeszcze jakas handlarke, a po chwili podszedl jakis turysta po siedemdziesiatce i juz bylismy w komplecie. w drodze dlugo rozmawiali tylko ze soba, mnie ignorujac, ale jak sie przekonali, ze mowie po rumunsku, zaczeli i mnie wypytywac. zaplacilem za jazde. rumcajs przeliczyl i oddal jednego dolara.
tym razem, uzbrojony w urzedowy papierek, moglem juz opuscic rumunie. i tak znalazlem sie w czerniowcach, tylko zamiast zwiedzac to miasto cudow, siedze w kafejce internetowej i pisze te bzdury.
chlopaki z suczawy! napiszcie, jak dotarliscie!