obiad na wodzie
wczoraj wybralem sie na zakupy na targowisko. tylko nie takie zwykle targowisko, ale targowisko pod hala centralna, takie ceauceskowskie, podziemne targowisko, czysciutkie, wykafelkowane i porzadnie zorganizowane. ale zeby nie robic zakupow na glodniaka, zaszedlem do podziemnej knajpki, na tym targowisku wlasnie. zamowilem cascaval pane, czyli smarzony, panierowany ser. z frytkami. troche dlugo czekalem, bo kuchrz smarzyl jeszcze steki dla stalych klientow. a jak tak sobie czekale, to przyszla burza. widziale, bo to targowisko nie jest tak calkiem podziemne, tylko ma jeszcze ogromna dziure, taka, ze pol targowiska nie ma dachu. burza burzyla sie jak jasny szlag, pioruny bily co 10 sekund, psy wyly ze strachu, a baby z targowiska chowaly siebie razem z dobytkiem w zakryta czasc targowiska. tymczasem dostalem swoj cascaval i rozpoczalem konsumpcje. tylko nie taka spokojna konsumpcje, bo w knajpce nastala panika. przez prog zaczela wlewac sie woda. pomocnik kucharza i jeden z klientow chwycili jeden za miotle, drugi za wiadro i zaczeli ratowac sytuacje. na prozno, bo woda zaatakowala z flanki, czyli od korytarza, z drugiej strony. kratka sciekowa okazala sie byc zatkana, wiec raptem poziom wody siegal kucharzowi, dzielnie smazacemu steki, juz do kostek. nie przejmujac sie niczym wywalilem nogi na sasiednie krzeslo i tak jadlem swoj cascaval.